Na poboczu lezalo ciut ciut sniegu. Fajne wrazenie. Chyba ciekawie tu bedzie gdzies w styczniu czy lutym. Troche mi sie skojarzylo z Norwegia.
W sumie kolorki magiczne. Na zdjeciach guzik widac, wiec musicie uwierzyc na slowo.
No i tyle. Wrocilem do domu.
W tak zwanym miedzyczasie rower poszedl do serwisu. Ostatecznym motywatorem byl fakt, ze ostatnio zlapalem w sumie ze trzy gumy, wiec stwierdzilem, ze juz najwyzsza pora. Opony zajechane na smierc, no i ten paskudny luz w tylnym kole.
Pan mechanik stwierdzil, ze zgiela sie tylna oska (a to zaskoczenie po tej ilosci jazdy na gumie). Dostalem wiec nowy srodek kola (nigdy nie wiedzialem, jak to sie poprawnie nazywa), ktory uniemozliwia zgiecie tylnej oski (przekonamy sie, ile wytrzyma), do tego nowe sprzychy w tylnym kole (nie wszystkie), zebatki z tylu, tylne klocki, lancuch, opona i pewnie jeszcze jakies bzdury. Rachunek wyniosl 1/4 ceny nowego roweru, wiec to sporo - tym bardziej biorac pod uwage fakt, ze licznik jeszcze nawet nie przekroczyl 6000km.
Na razie jest cacy, wyglada ladnie - trzeba przyznac.
A tu jeszcze fotki z wczesniejszej wloczegi po okolicy (oczywiscie Walia):
A na dobranoc bristolska choinka:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz